poniedziałek, 15 kwietnia 2013

Po weekendowo.

Witam was moi mili:). Nie wiem jak u was, ale tu u mnie jest cudnie. Pojedyncze promienie jaskrawego słońca, świeże powietrze i przejrzyste niebo. Aż człowiekowi chce się żyć. Jak by się tym ładował i otrzymywał kolejny przydział chęci i energii. Weekend był jednak u mnie jeszcze dość pochmurny i deszczowy dlatego poświęciłam go na nowości filmowe. Przynajmniej dla mnie:).

"Wielki Mike. The Blind Side."
Film ten już jakiś czas leżakował na mojej liście do obejrzenia. Miałam jednak wrażenie, że będzie to jakaś kolejna historia o sportowcu w stylu amerykańskim. Przyznam się że tak myślałam nie czytając ani słowa o filmie. Te stereotypy:P. A tu takie miłe zaskoczenie. Nie dość, że film lekki, bardzo przyjemny i z ogromną dawką pozytywnej energii to jeszcze na faktach. To ostatnie zrozumiałam dopiero na koniec sensu i doczytując już po obejrzeniu. Samotny i bezdomny "Big Mike" spotyka na swojej drodze bogatą rodzinę z panią Touhy na czele. I nagle jego życia diametralnie się zmienia. Odpowiedni ludzie, wartości i uczucia dają mu szansę i start w nowe, lepsze życie. Film ogląda się świetnie. Nie ma tu typowego "testosteronowego" podejścia do tematu sportu w filmie. Jest za to dobra obsada, scenariusz i płynąca z ekranu nadzieja, że są jeszcze bezinteresowni ludzie. Jest również poczucie humoru i bardzo dobra kreacja aktorska w wykonaniu Sandry Bullock i Quintona Aarona. Film idealny na leniwe, deszczowe, niedzielne popołudnie :D.





"Wiecznie żywy"
To jest dość nowe i można powiedzieć, że w końcu nadążam za kinem :P. A tak na poważnie osobiście jestem fanką takich motywów w stylu wampiry, chodzące szkielety czy inne zombi. Czytaj prawdziwych straszydeł, takich groźnych nie mylić ze słodyczą:P. W każdym razie zwiastun nawet mi się spodobał to się zabrałam za całość. Mówiąc szczerze jak dla mnie spełnił to zadanie jakie mu postawiłam. Lekki film z odrobiną humory, happy endem i obsadą, która wcale nie razi. Autor nie zasypuje nas lawiną namiętnej miłości pomiędzy dwojgiem głównych bohaterów, a powolnymi kroczkami i pojedynczymi spojrzeniami rozbudza do życia martwe serce "R". Są też bardzo dobre ujęcia kamery, świetnie skonstruowane dialogi i muzyka, która jest naprawdę zwyczajnie dobra. Główne postaci też sobie radzą. Nicholasa to znam z pierwszej generacji "Skins" i przyznaję ma chłopak potencjał na dobrego aktora, ale się pożyje to się zobaczy. Tu wypadł przekonująco tworząc ciekawą postać. Zombi z filozoficznymi przemyśleniami, zbierający perełki muzyczne na winylach z nie wielką wadą jaką jest brak tętna. Ogólnie rzecz ujmując chłopak jak malowany:). Partneruje mu Teresa Palmer, która odegrała swoją rolę całkiem nieźle. Nie jest ani bezsilną panienką, ani super wystarczalną wojowniczką. Znajduje się tak po środku nie drażniąc widza. Chociaż tak jakoś czasami przypominała mi z wyglądu Kristen Stewart. Nie wiem może to tylko moje odczucia...
W każdym razie film w ogólnym rozrachunku polecam. Taka odskocznia od rzeczywistości z Big Love każdemu się przyda :P.




A tak poza tym to się zbieram, bo jadę zająć się moją chrześnicą. To jest lepsze niż siłownia mówię wam. Nie dość, że człowiek męczy się fizycznie to jeszcze psychika cały czas działa.
W takim razie do zobaczenia później pa:).









poniedziałek, 8 kwietnia 2013

Hej kochani :).

Mam! Mam w końcu i u mnie wiosnę:). Słonko świeci, śnieg znika i wieje ten świeży wiosenny wiatr. Jest po prostu cudnie. Mam nadzieję, że i u was taka piękna pogoda. A po południu jak pójdę pobiegać to może nawet jakieś zdjęcia porobię.
Wczoraj pizza z wariatami plus lody zakupione w biedronce i zjedzone z bratem. Czyli niedziela zdecydowanie udana.
Jeśli chodzi o dietę to idzie mi całkiem nieźle. Na śniadanie wypiłam herbatkę slim+detox z dwoma kromkami pełnoziarnistego chleba i grubą warstwą Nutelli. Tak wiem ta ostatnia pozycja do zabójczo odchudzających nie należy, ale przecież wcześniejsze są całkiem niezłe. A po za tym mamy wiosnę to można sobie odrobinę pozwolić :P.
A teraz popijam czarną herbatę z morelą i brzoskwinią. Pycha:). Przeczytałam też, że zawiera płatki migdałowe i zdecydowanie ją polecam :).
A że jestem staro modna to takie liściaste herbaty uwielbiam zaparzać sobie w czajniczku z kompletu mojej mamy. Po prostu kocham takie motywy. Nie licząc filiżanek, bo one są malutkie i nie mam siły ciągle dolewać. A jak widzicie w herbacie są prawdziwe kawałki owoców co daje przepiękny zapach :).





A tu herbatka z mojego śniadania. Czy działa?? Dopiero zaczęłam pić i się przekonamy:P.

A tu moje "maturalne" wspomagacze. Żelazo i gratis do niego preparat dla włosów i paznokci.

A tu herbata zielona. Podobno jest zdrowa i działa wspomagająca na procesy metaboliczne. Piję wieczorem po ćwiczeniach :).



 Życzę udanego tygodnia :).

sobota, 6 kwietnia 2013

Co nowego??

Hej kochani :).
Próbuję napisać tego posta już od godzina i tak ciągle mnie coś rozprasza. Jak nie mama, to brat z "Potworami i spółką", a teraz włączyłam sobie "Limo". Jednak w końcu się zebrałam i "dzieło" powstało" :D.
Może zaczniemy filmowo. W czwartek miałam ambitny plan zobaczyć w końcu "Melancholię". Jednak przed nią dojrzałam "Za linią wroga" i sentymenty wzięły górę. Jest to jeden z pierwszych filmów typu wojenny z jakim miałam do czynienia. Poznałam go z 8 lat temu i zawsze jak zobaczę jego seans w telewizji to się kuszę. Nie jest to dzieło wybitnie ambitne to przyznaję nawet z moim dopiero raczkującym gustem filmowym:). Podobno jest dużo naciągnięć i takich innych znalezionych minusów. Ja jednak bardzo go lubię. Świetne zdjęcia, dobrze dobrana muzyka i obsada spisująca się powyżej normy. Choć przyznaję się, że jedna rzecz niezwykle mnie irytowała. Owena do czasu tego filmu kojarzyłam jedynie z komedii i bardzo go lubiłam w takim wydaniu. Tu też spisał się nieźle, ale irytowały mnie jego usta. Tak dobrze przeczytaliście usta. Może i jestem dziwna, ale te pastelowo-różowe wargi po prostu mnie drażniły. Czym głębiej w obraz tym było lepiej, ale na początku zawsze mam nieodpartą ochotę wyłączyć telewizor. Teraz możecie śmiało mówić o mojej paranoi. A tak wracając do setna to lubię od czasu do czasu zobaczyć taki film o superbohaterze w amerykańskim "pseudo psychologicznym" wydaniu. Jak to nazywa jedna z moich koleżanek :). Może doszukuję się nie będącej ujętej tu głębi, jednak ten film zawsze działa na moją psychikę. Przypomina, że wojna i jej okropieństwa są bliżej niż nam się wydaje. O tym że historia"zbrodni" nie kończy się na II wojnie światowej, że niezmiernie wiele było jeszcze po niej. Pokazuję też że pojedynczy człowiek ma coraz mniejszą wartość dla rządzących co jest prawdą dnia dzisiejszego. Bo powiedzmy sobie szczerze czym taki prosty Kowalski jest dla władzy?? Pionkiem, szarą komórką w organizmie społeczeństwa, którą w każdej mogą usunąć. I miło zobaczyć bezinteresowny heroizm i odwagę choć na ekranie. Amerykanie zbawiający świat to w ich kinie staje się męczące, ale pojedynczy człowiek zbawiający świat to nigdy mi się nie znudzi. Mówiąc tak szczerze to ja mało kiedy zwracam uwagę na kraj pochodzenia i wszystko odnoszę tak bardziej uniwersalnie. Może i jestem zwykłym szarakiem nie dostrzegającym jego niedociągnięć, ale co ich nie ma?? Zaczynając od życia po przez nas samych. Zresztą ja tam od kina nie zawsze wymagam realizmu i wielkości, czasem po prostu starczy, że coś płynie i snuje nam happy endy....
Widział ktoś??



A tak po za tym to byłam dzisiaj na zakupach. W planach miałam nabycie jakiś butów do "latania" po mieście. To znaczy takich wygodnych z niedużym kobiecym obczasem. Jednak nic nie mogłam znaleźć. Tak więc z rzeczy zaplanowanych kupiłam jedynie teczki na mojej maturalne notatki, a reszta wyszła w praniu:).
To tak zaczęłam od wizyty w rossmannie, a tam jak zawsze tysiące obniżek. Skusiłam się na kokosowy żel pod prysznic od Isany, który pachnie bajecznie:). Nabyłam również ziołowy elixir na wypadanie włosów od Lotona. Po testuję i efekty zobaczymy :).

Zaopatrzyłam się także w wielką prostokątną szczotkę, która ma nie puszyć moich loków, a je rozczesywać jedynie. Przekonamy się. Plus na deser żurawinowe krówki zakupione w Tesco. Pycha :D.

Mam także kolejnego jaśka do kolekcji. Tym razem w wydaniu black and white.

I moja ciuchlandowa zdobycz. Całe 5 złotych, dziwna mina mojej mamy i posiadanie w swojej kolekcji w końcu czegoś z skórką a'la "wężową". Czyż ona nie jest jak to mój brat uznał "ślicznie kiczowata"?? :P

A tutaj jeszcze raz moje pycha krówki :P. Muszę się jeszcze poskarżyć, że moja spacja coś szwankuje. Nie dobrze...

A i jeszcze tarta o której wspominałam jakiś czas temu, że mam piec. Wyszła idealnie. Przynajmniej dla mnie, bo mój brat narzekał na jej kwaskowy posmak. No ale to przecierz maliny, a on to chyba spodziewał się miodu. :)

To ja zabieram się za przepyszną herbatę pomarańczową i wracam do moich kochanych z Lima. Dla was też mam coś na uśmiech.

To usłyszenia kochani i buźka :).

środa, 3 kwietnia 2013

Tolerancja??

To słowo pojawia się wszędzie i każdy powtarza, że należy być tolerancyjnym. Jednak co to słowo dzisiaj już oznacza?? Czy naprawdę dążymy do wspólnej tolerancji czy może zbiorowej paranoi??
Sama do niego nic nie mam. Staram się być tolerancyjna i akceptować każdego z jego sposobem bycia. Jednak wszystko ma swoje granice i uznaję zasadę "Jak Kuba - Bogu tak Bóg - Kubie". Dlatego ruszają mnie sytuacje kiedy rządy narzucają nam nie tyle akceptację danej struktury społecznej co jej bezwarunkową miłość i zgodę na każdą jej zachciankę. Nie rozumiem sytuacji, kiedy ktoś dostaję mnóstwo przywilejów i wsparcie nie okazując za to żadnego szacunku, ani nawet słowa dziękuję. Nie wiem czy tylko ja to widzę, czy mam sama jakąś paranoję czy tak się dzieję. Imigracje, różnego rodzaju "odmienności" nie tyle, że są tolerowane, ale zaczynają być wynoszone na piedestał i stają się nietykalni. Rozumiem, że każdy jest inny i z powodu innego koloru skóry, wiary czy danych upodobań nie może być dyskryminowany. Jednak czy od razu oznacza to że należą mu się specjalne prawa i immunitety pozwalające na więcej niż przeciętnemu człowiekowi. Wyzwiska swoją drogą, ale proszę was ktoś kto jest czarny czuje się urażony tą nazwą, a osoba na którą woła się białas już urażona być nie może?? Trzeba tolerować muzułmanów, ich prawa i wiarę, budować im meczety u nas i zezwalać na wprowadzanie ich praw, a tam pokazanie się z krzyżykiem na szyi jest wielkim niebezpieczeństwem. Dlaczego oni u nas "Muszą" czuć się jak w domu, a my u nich musimy uważać na każde słowo, zachowanie i ubiór. Czemu my mamy obowiązek wprowadzania ich zwyczajów do naszej kultury, a my ze swoją nie mamy nawet prawa się u nich pokazać. Tolerancja - tolerancją, ale pamiętajmy, że oni nigdy nie będą akceptować nas, więc dlaczego my mamy obowiązek milczenia wobec nich?? Ja nie mam naprawdę nic do tej kultury czy wiary jeśli są u siebie i tam robią co chcą. Jeśli przyjeżdżają do nas i podporządkowują się pod nasz sposób bycia tak jak i my robimy to u nich. Jednak jeśli oni depczą to co dla nas jest ważne, to co jest naszą historyczną tradycją i robią to jeszcze przy poklasku władz to chyba coś jest tu nie tak... Nasz pęd w stronę idealnej demokracji i tolerancji może okazać się naszym łabędzim śpiewem. Może przesadzam i histeryzuję jestem tylko ciekawa w jakim świecie obudzimy się za dwadzieścia lat? Czy będziemy z niego dumni?? Czy będziemy w nim wolni i akceptowani z naszym prawdziwym "ja"?? Coraz bardziej w to wątpię. Coraz bardziej przeraża mnie to co się dzieję, a jeszcze bardziej bierność ludzka. To stwierdzenie "Mnie to nie dotyczy", "To tylko manipulacja mediów", "Mi tam jest dobrze to co będę się odzywał". Może u nas i nie jest tak źle, jednak tragedią będzie jak za kilkanaście lat już nie będzie można powiedzieć, że jest źle, że coś mi się nie podoba.
Mnie ten film przestraszył i zmusił do większego zainteresowania rzeczywistością. A nas was robi jakieś wrażenie??

A tego pana to bardzo szanuję za jego słowa i wypowiedzi na różne tematy. Jak ktoś nie zna zapraszam na jego kanał na YT - http://www.youtube.com/user/Media2000Corp?feature=watch


I nie chodzi mi tylko o naszą wiarę, o chrześcijaństwo, a ogółem kulturę europejską. O to ile jeszcze z niej zostało i jak długo jeszcze przetrwa. Żeby pewnego dnia nie okazało się, że jest to tylko echo przeszłych wieków i kilka kartek w zakazanej książce od historii...

Poranny przegląd.

Hej kochani :).
Miał być dzisiaj dentysta, biblioteka i zakupy, a wyszła zamieć jak zwykle. Tak znowu mnie zasypało i tak to już robi się nudne :). Tak więc zamiast miasta mam chwilę na nadrobienie zaległości literackich przy mocnej herbacie i z planowaniem następnego tygodnia. Kiedyś byłam bardzo nie zorganizowana, może i teraz nie jest najlepiej, ale dzięki kalendarzowi wszystko zaczyna mieć swój czas. Coraz rzadziej o czymś zapominam i mam więcej czasu na przyjemności. Chociaż z moją naturą to i plan idealny potrafię zepsuć spontanicznym wypadem, ale to wina mojego wewnętrznego dziecka:). A poniżej widok świata za mojego okna. Troszkę marna jakość, ale ja tam wyjść nie zamierzam :). A u was nadal brak wiosny??



Oprócz tego w końcu udało mi się przeczytać ostatnie Cogito, które leżało już od kilku dni, a następnie biorę się za porządne nadrabianie wosu na maturę wspaniałą. I mój ukochany kalendarz, który dostałam od brata na gwiazdkę. "Rok inspirujących podróży" od Martyny Wojciechowskiej i te cudne zdjęcia.

Później planuję też coś dla przyjemności. Jestem w trakcie "Spornych postaci Polskiej literatury współczesnej" i bardzo mi się ona podoba. To takie subiektywne spojrzenie na polskich pisarzy różnego rodzaju, które mnie osobiście zachęciło do poszukania ich dzieł. A w kolejce czekają "Diabeł ubiera się u Prady" na jej podstawie powstał film, który osobiście bardzo lubię. Jest także "Kapuściński" z serii Wielkie biografie z wydawnictwa Buchmann, a książkę upolowałam w super cenie 5 złotych :).
 Z literatury to na razie tyle. Trzymacie się ciepło :).